Dlaczego boimy się podążać za marzeniami? Po pół roku blogowania

with 29 komentarzy

zdjęcie kolorowycparasolek podążanie za marzeniami

 

Pół roku blogowania – to okazja do refleksji. Zastanowienia się jeszcze raz – dlaczego i po co. Czemu wolny czas, którego i tak prawie nie mam, przeznaczam akurat na pisanie bloga. Rośnie lista książek do przeczytania, filmów i seriali do obejrzenia, rośnie lista zadań domowych, które wymagają kiedyś wykonania. Dlaczego więc pisać zamiast czytać, zamiast oglądać, zamiast odhaczać zadania?

 

Czy masz marzenia?

 

Nie każdy musi mieć wielkie marzenia. Zazdroszczę ludziom, którzy mówią – od dziecka wiedziałam, że chcę być lekarzem. Zawsze lubiłem komputery i wiedziałem, że chcę rozwijać się w tym kierunku. Moje hobby. Moje pasja.

Ja tego nie miałam. Miałam za to szereg zainteresowań. Lubiłam czytać, lubiłam pisać (no dobra, przyznam, jak byłam mała chciałam napisać książkę), lubiłam robić zdjęcia, kochałam podróże. Odkąd mam dzieci – zaczęłam też interesować się kwestiami związanymi z ich świadomym wychowaniem. Ale nie prowadziło mnie to do tego jednego wymarzonego zawodu, życiowej drogi którą od dzieciństwa chciałam dążyć.

Na urlopie macierzyńskim po tym, jak już ogarnęłam sytuację matki wielodzietnej, zaczęło mi brakować czegoś. I wtedy uznałam, że czas zacząć podążać za swoimi zainteresowaniami. Właśnie – nie pasjami, nie marzeniami, a zainteresowaniami.
Do tej pory często kiedy słyszałam o jakiejś możliwości, wydarzeniu – ignorowałam to. Kwestionowałam, czy ma sens. Kwestionowałam, czy chcę na to poświęcać czas. W końcu to nie moja pasja, a ja mam tyle do zrobienia. I często nic się nie działo.

Od teraz, kiedy coś „kliknęło”, kiedy poczułam ekscytację (lub choćby nutkę zainteresowania), przestaję tworzyć przeszkody, a zaczynam to po prostu robić. I w pewnym momencie pojawiła się u mnie myśl „A czemu by nie zacząć pisać bloga?”.

 

Strach przed realizacją marzeń

 

Pisanie bloga jako takie nie było moim marzeniem. Ale łączyło mnóstwo rzeczy, które mnie interesowały – pisanie, robienie zdjęć, tworzenie nowych rzeczy, kreatywność. Niemniej jednak, od momentu kiedy wpadłam na myśl o stworzeniu własnego bloga do momentu jego publikacji minęła dobra chwila.

I to chyba jest następny etap. Kiedy już się wie czego się chce– nie robi się dużo łatwiej. Pojawia się strach – a co jak się nie uda? A co pomyślą inni? A co jak będą się ze mnie śmiać?

I chyba nie jestem w tym sama. Myślę, że często tak jest, że kiedy już wiemy czego chcemy, zaczynamy się bać podjąć działań prowadzących do urzeczywistnienia naszego celu. Boimy się ujawnić swoje plany. Boimy się uczucia porażki. Więc czasem postanawiamy nie ujawniać się, przeczekać, schować się i nic nie zmieniać.

Przy pisaniu, nawet jeśli chodzi tylko o bloga, ten strach się potęguje – czy mogę się aż tak odsłonić? Pokazać się. Być autentycznym. Wyjść ze swojej strefy bezpieczeństwa.

Wyjście ze strefy bezpieczeństwa to był dla mnie trudny etap. I trochę się z nim zmagałam. Najpierw dużą decyzją było dla mnie podjęcie decyzji o upublicznieniem mojego bloga – aż w końcu postanowiłam „Być odważną i wystartować”. Potem trochę minęło, aż zdecydowałam się powiadomić znajomych o blogu. Najpierw dyskretnie wspominałam przyjaciołom. Pojedynczo. Potem przyznałam się oficjalnie – na prywatnym profilu facebook’owym.

 

Realizacja marzeń – co zyskujemy? Co tracimy?

 

Zastosowałam bezpieczną metodę małych kroczków. Komfortową dla mnie. Teraz, patrząc na to z perspektywy półrocznej, uśmiecham się. Ale nie z wyższością. Uśmiecham się dlatego, że po moim „ujawnieniu się” absolutnie nic złego się nie stało. Kiedy upubliczniłam bloga, nie było tak, że zaczęłam być czytana przez cały świat. Nikt wręcz tego nie zauważył Bo i kto miał zauważyć i w jaki sposób?

Kiedy zaczęłam przyznawać się do bloga publicznie, otrzymałam tylko wyrazy wsparcia. Dodatkową motywację. Nie spotkałam się z krytyką (a przynajmniej z krytyką, o której wiem).

I myślę, że tak jest w wielu przypadkach. Często myślimy, że wszyscy patrzą na nas, nasze działania, nasze plany. A tak naprawdę większość ludzi zajęta jest swoimi sprawami. I owszem – widzą nas, ale na pewno nie poświęcają takiej uwagi jak nam się wydaje. Więc jeśli boimy się ujawnienia – warto się nad tym zastanowić. Bo jak Ty byś zareagowała, gdybyś dowiedziała się że Twoja znajoma zaczęła realizować marzenia? Drwiłabyś czy trzymała kciuki?

A oprócz wsparcia i motywacji ze strony znajomych, zaczynają dziać się inne fajne rzeczy. W blogowaniu to nowe znajomości, nowe spotkania, nowe inspiracje. Ciekawe wydarzenia i ciągły rozwój. Satysfakcja z wykonanej pracy.

 

Od marzenia do planowania – mówię stop

 

Czytając różne wpisy podsumowujące blogowanie byłam pod wrażeniem osób, które stawiały sobie precyzyjne cele i raportowały ich wykonanie. Wiem, że należy definiować cele do których dążymy. Wiem, że cele mają sens jedynie wówczas, kiedy są kwantyfikowalne. Wtedy można ocenić postęp, zorientować się czy zbliżamy się do celu czy niekoniecznie. Wszystko wiem.

Ale celów sobie nie postawiłam. Nie chciałam.

Zastanawiam się przez chwilę, czy to strach przed porażką. Ale chyba nie do końca. Nie znaczy to, że nie mam dążeń i aspiracji. Chcę coraz lepiej pisać, chcę ulepszać blog, chcę żeby ludzie go czytali i żeby był pomocny. I nie chcę tego kwantyfikować jako liczby pozytywnych komentarzy, godzin poświęconych na dokształcanie czy wydarzeń, w których biorę udział. Nie chcę odzierać tego z elementu zabawy. Ale też blog nie jest moim źródłem utrzymania, nie rzuciłam wszystkiego dla blogowania i nie mam takich planów. To moje hobby.

A czy marzenia muszą mieć koniecznie biznesplan?

Nie każde marzenie trzeba „profesjonalizować”. Owszem, można. Ale nie trzeba. Najważniejsze to zacząć je realizować.

Czytaj dalej