Oceny w szkole – czy Twoje dziecko ma etykietę?

with 1 komentarz

zdjęcie rodziny zebr

 

 

Ostatnio ciągle słyszę, że dzieci znajomych zdają właśnie jakiś egzamin. Albo zaraz będą zdawać. Ewentualnie nie miały zajęć w szkole, bo trwają egzaminy. Jeszcze dziś – egzaminy gimnazjalistów. Za chwilę matury. Przed chwilą egzaminy szóstoklasistów. Dużo tego. Testy, klasówki, odpytywania. Oceny. Stres. Etykietowanie.

Jak czwórka potrafi zestresować

Pamiętam jak, jako pierwszoklasistka, dostałam cztery z dwoma. Był to dla mnie dramat. Cztery na szynach. Pomyliłam prawą stronę z lewą (co zresztą pozostało w moim stałym repertuarze – dość kłopotliwym, jeśli chodzi np. o prowadzenie samochodu). Byłam jednym z tych dzieciaków, które marzyły o pójściu do pierwszej klasy. Pierwszego dnia z przyjaciółką dosłownie rzuciłyśmy się biegiem, żeby zająć miejsce w pierwszej ławce. A tu cztery na szynach… Do tej pory pamiętam, jak źle wtedy się czułam.

Potem nie było tak źle. Lubiłam się uczyć i nie miałam problemów z ocenami. Ale nawet przy najlepszych chęciach nie mogłam nauczyć się śpiewać. Do dziś pamiętam stres na lekcjach muzyki, kiedy cała klasa po kolei śpiewała przy fortepianie hymn. I odliczanie minut do dzwonka z nadzieją, że może uda się nie śpiewać w tym tygodniu… Patrząc na to z perspektywy czasu zastanawiam się, czy na pewno o to chodzi w lekcjach muzyki, które powinny być okazją do zainspirowania dzieci, zapewnienia im kontaktu z muzyką, twórcami, instrumentami. Podobnie zresztą jak w wielu innych przedmiotach, szczególnie tych bardziej artystycznych. I czy w takich przypadkach oceny są potrzebne.

Zdrowie psychiczne ważniejsze niż oceny

Agnieszka Stein jakiś czas temu puściła w ruch obrazek z podpisem „zdrowie psychiczne Twoich dzieci jest ważniejsze niż oceny” – które to hasło pozwoliłam sobie wykorzystać w zdjęciu tytułowym. Dla ciekawych – cały artykuł dotyczący ocen dostępny jest tu. I nie mówię, że oceny są niepotrzebne (choć, widzę przypadki gdy, jak u mnie na muzyce, mierzą coś niezależnego od dziecka i powodują niepotrzebny stres). Za to wiem na pewno – wywieranie silnej presji na dziecko, żeby dostawało same dobre oceny, może przynieść dużo więcej złego niż dobrego. Komentarze w stylu „Ooooo czwórka?… A co się stało?…” ranią i zniechęcają do starań.

Jednocześnie przyznaję też – nie do końca wiem, jak będę się czuła, jeśli moje dziecko będzie dostawało złe oceny… Ale postaram się działać tak, żeby je wesprzeć, a nie zniechęcić czy zawstydzić.

Pęd do przypinania łatek – dzieci „zdolne” i „leniwe”

Natomiast, abstrahując od samych ocen, najbardziej denerwuje mnie postrzeganie dziecka tylko przez ich pryzmat. I porządkowanie rzeczywistości szkolnej za ich pomocą. Nauczyciele przyklejają uczniom łatki „piątkowy”, „niezbyt uzdolniony”, „zdolny, ale leń”. Nasza nauczycielka od polskiego szafowała etykietkami. „Ta, która miała problemy z włosami” – to o mojej przyjaciółce, która jako pierwsza w szkole miała karbownicę:) I do dziś to pamięta. I tak było to dużo łagodniejsze niż określenie jednego z kolegów z klasy jako „ani me, ani be, ani kukuryku”. Wtedy wydawało się nam to zabawne. Cała klasa cieszyła się z kreatywnych etykietek przylepianych przez polonistkę. Cała oprócz osób etykietowanych…

Moc etykiety

Bo jak Ci przypomną etykietkę to dzieli Cię mały krok od tego, żebyś w nią uwierzył. Że nie masz zdolności i nie idzie Ci matematyka. Że nie jesteś w stanie napisać dobrego wypracowania z polskiego. I że w związku z tym nie warto się starać. A żeby, będąc dzieckiem, nie uwierzyć w to, co przekazują dorośli, i etykiety nie przyjąć albo się jej pozbyć – również z własnej głowy, potrzebna jest duża siła.

Mi z łatką „piątkowej” uczennicy więcej rzeczy uchodziło mi na sucho, miałam większe szanse na przychylne spojrzenie nauczycieli na niedociągnięcia. Są badania, z których wynika, że dzieci zaklasyfikowane w eksperymencie losowo (a więc bez podstaw w rzeczywistych zdolnościach) do grupy „zdolnych” skorzystały na tym – nauczyciele okazywali im więcej zainteresowania, co w dłuższym okresie faktycznie zaowocowało lepszymi wynikami niż te, które osiągnęła grupa „przeciętnych”. Ale to jedna strona. Z drugiej można usłyszeć też „No jak to piątkowa uczennica nie wie takiej rzeczy?” i „No jak to, czwórka? Nie starałaś się…”. Z wysokiego konia łatwiej spaść. Stresować się tym, że nie spełni się oczekiwań.

Przyklejanie etykietek z pewnością nie wychodzi nikomu na dobre – nawet tym, których etykiety wydają się pozytywne. Więc tkwiąc, bądź co bądź, w systemie ocen warto zwrócić uwagę na to, żeby nie pozwolić nadać etykietki dziecku. Żebyśmy nie uwierzyli, że jedna jedynka to porażka i oznacza, że dziecko nie jest zdolne czy że jest leniwe. Że jedna piątka oznacza, że dziecko jest szczególnie uzdolnione w przedmiocie, z którego dobrą ocenę dostało. Pozwólmy dziecku bez etykiet rozwijać się w kierunku, który je naprawdę interesuje; szukać i poznawać nowe rzeczy; cieszyć się ze zdobywania nowych informacji.