Sen, mama i tata – jak sobie pomóc?

with 5 komentarzy

duży miś usypiający małego misia

Kiedy moje dziecko zacznie przesypiać noce? Kiedy ja się w końcu wyśpię? Te pytania krążyły mi po głowie kilka miesięcy temu. I jeszcze poczucie – nie mogę tak funkcjonować. Muszę coś z tym zrobić.

W poprzednim wpisie „Sen, mama i tata – kto więcej śpi?„, pierwszym z serii o śnie, pisałam o jakości przerywanego snu, którego zaznaje większość z młodych mam. A teraz – zgodnie z obietnicą, opisuję, co u mnie zadziałało i pomogło mi przetrwać najtrudniejszy okres.

Totalne odpuszczenie i odsypianie

Stwierdziłam, że nie dam rady funkcjonować normalnie w czasie dnia bez snu. Bo jeśli nie spałam – snułam się po domu jak zombie. Zajmowałam się Najmłodszym – to podstawa – ale oprócz tego, kiedy próbowałam coś zrobić, wychodziło to co najmniej średnio. Zamiast sprzątać – przekładałam rzeczy z miejsca na miejsce bez większego sensu. Zamiast bawić się z córkami – siedziałam i z trudem skupiałam się na tym, co mówiły. Dlatego uznałam, że w momencie totalnego niewyspania warto poświęcić inne plany – może prace domowe, może sprzątnięcie, może wyjście na ćwiczenia – i dać sobie przestrzeń na odpoczynek.

Pierwszym elementem naszego planu dnia (to jest po zwleczeniu się z łóżka) było dobudzenie córek i odstawienie ich do przedszkola. A że nie należą one do najcichszych, zazwyczaj budziły Najmłodszego. Szczęśliwie w pierwszych miesiącach po jego urodzeniu, Mąż pracował w Warszawie i zawoził dziewczynki do przedszkola. A my z Najmłodszym trochę się jeszcze bawiliśmy, jedliśmy i szliśmy spać – i potrafiliśmy spać do 12. „Traciłam” pół dnia. Ale zyskiwałam dobry humor na drugą połowę:)

Każdego dnia oceniałam co mi się lepiej przysłuży – drzemka czy wykorzystanie czasu snu Najmłodszego na zrobienie czegoś innego. Bo główna zasada dobrego samopoczucia przy małym dziecku brzmi – nic na siłę!

Angażowanie taty (tyle ile potrzebujesz)

O co mi chodzi? Kusząco brzmi zaangażowanie męża/partnera do każdego nocnego wstawania. Mama karmi, tata robi wszystko inne. Sprawiedliwość! I może dla Ciebie to zadziała. Ale warto pomyśleć, czego w danym momencie się potrzebuje. Ja na przykład po początkowym okresie uznałam, że nie do końca widzę sens w tym, żebyśmy oboje z Mężem chodzili niedospani i niezadowoleni (patrz badanie w poprzednim wpisie). I zastanowiłam się, kiedy jego pomoc jest mi potrzebna.

Na samym początku (po pierwszym porodzie byłam w złym stanie, dwa następne to były cięcia cesarskie) – pomocy potrzebowałam za każdym razem przy pobudce Najmłodszego. Wszystko mnie bolało, źle się czułam, więc przez kilka dni Mąż wstawał, przewijał dziecko, dawał mi do karmienia i odkładał do łóżeczka, kiedy zasnęło. Po niecałym tygodniu – sama zaczęłam odkładać Najmłodszego. Potem stopniowo oszczędzałam Mężowi np. pobudki porannej i w ogóle podawania dziecka do karmienia. Ale to nie znaczy, że nie korzystałam z jego pomocy. Kiedy byłam tak zmęczona, że nie mogłam się ruszyć – angażował się. Kiedy dzieć postanawiał urządzić w nocy dłuższą imprezę (a był najedzony) – trafiał do tatusia. W innych przypadkach, często sama wolałam, żeby Mąż się wyspał. I miał energię, żeby popołudniu zająć się córkami, a wieczorem niemowlakiem. I reagować, kiedy w nocy obudzi się któraś z córek. A ja i tak musiałam budzić się, żeby karmić. Najmłodszego. A kiedy Mąż zajmował się dziećmi po pracy, mogłam odpocząć.

Moje przemyślenia są takie – warto zastanowić się, kiedy pomoc męża/partnera jest potrzebna. Zważyć wszystkie momenty, kiedy potrzebujesz jego zaangażowania. Może to Wasze jedyne dziecko i noc jest tym krytycznym momentem, może dziecko ma kolki i nocne budzenia są bardzo długie, a może właśnie chciałabyś mieć  godzinę popołudniu i wieczór dla siebie? Każdy z nas jest inny i ma trochę inne potrzeby. A kiedy już wiesz czego potrzebujesz, ustal z mężem zasady pomocy. Bo kiepsko wspominam momenty, kiedy próbowałam wykopać męża z łóżka, a on marudził „teraz Ty, teraz Ty” tak długo, aż byłam totalnie rozbudzona.

Karmienie na leżąco i spanie z dzieckiem

Nie wchodzę tu w kwestie światopoglądowe czy zdrowotne (bliskość, ewentualne ryzyko związane ze spaniem z rodzicami itp.), nie prezentuję jedynego dobrego rozwiązania. Piszę, co u mnie zadziałało. A mi bardzo pomagało karmienie dziecka w łóżku na leżąco. Oszczędzało wysiłku związanego z zachowaniem pozycji siedzącej, z każdorazowym wstawaniem. I w ogóle karmiąc na leżąco miałam przynajmniej złudzenie odpoczynku, a siedząc i karmiąc nie:)

Czasem wstawałam i odkładałam Najmłodszego do łóżeczka obok. Czasem razem zasypialiśmy. Czasem całe noce przenosiłam się tylko przy kolejnych karmieniach z jednej strony dziecka na drugą i rano nawet tego nie pamiętałam.

Możesz świadomie nie chcieć spać z dzieckiem. Ja przy Najstarszej (kiedy wszystko związane z dzieckiem wywoływało u mnie stres), zawsze odkładałam ją do łóżeczka. I włączałam monitor oddechu. Potem odpuściłam – gdy liczne próby odłożenia Średniej do łóżka nie dawały żadnego efektu (pamiętacie mem, już nie kojarzę skąd, „nie sztuką jest uśpić dziecko, sztuką jest je odłożyć”? – jakie to czasem prawdziwe…).

Warto wiedzieć, co u Twojego dziecka działa i na którym etapie.

U mojej Średniej w pewnym momencie nastały noce, kiedy próba odłożenia jej do łóżeczka za każdym razem kończyła się pobudką. Ale po jakimś czasie zmieniło się to – zaraz po zaśnięciu spała mocno, a po upływie pierwszej pół godziny miała lekki sen i budził ją każdy ruch w naszym łóżku. Pamiętam jak leżałam ze zdrętwiałą ręką i bałam się ruszyć:) Najmłodszy z kolei zasypiał „przy karmieniu” i spał z nami w łóżku aż do momentu, kiedy zmienił zdanie. Po prostu zaczynał głośno płakać w momencie, kiedy kończyło się mleko. I płakał długo… Ale kiedy zaczęłam brać go na ręce i przytulać siedząc – po kilku minutach słodko zasypiał.

Moja rada jest prosta – obserwuj co działa i rób to! Aż do momentu kiedy działać przestanie.

Co jeszcze u nas działało?

Własny pokój dla starszego dziecka, żebyśmy mogli spokojnie korzystać z sypialni.

Czasem dokarmianie mlekiem modyfikowanym. Wiem, to przeciwko wszelkim radom związanym z laktacją – ale u mnie czasem po zjedzeniu z „trzeciej” i „czwartej” piersi (czyli dwa razy pod rząd z każdej strony) brakowało 30 ml, żeby dziecko spokojnie zasnęło. I kiedyś, mimo olbrzymich wyrzutów sumienia – zdecydowałam się na dokarmienie. Dokarmienie, jak najmniej wpływające na proces laktacji – który był dla mnie ważny – ale jednak dokarmienie. I bardzo mi to pomogło w krytycznych momentach! Było o tym kiedyś fajnie napisane u Nebule, może jeszcze napiszę i ja:)

A przede wszystkim – luz, odpuszczenie i szukanie okazji do odpoczynku! I wówczas paradoksalnie czasem udawało mi się zrobić więcej, niż próbując działać w stanie totalnego zmęczenia.

A z czasem dziecko zaczyna spać dłużej, i dłużej, a kiedyś – po pewnej pięknej nocy obudzisz się rankiem z dziwnym poczuciem, że przez całą noc nikt nie przerwał Ci snu:)